Co skłania ludzi do tego, by przewodzić, wieść prym? Naturalnie, gorliwość dla pewnych wartości, idei. Dla Boga.

 

Andrzej Nędzusiak w cz. 4 „Więcej niż mentor” cytuje C.S. Lewisa: „pokora nie oznacza, że gorzej o sobie myślę, ale, że myślę… rzadziej”. To prawda, którą pozwolę sobie zilustrować właśnie „skromną” osobą pastora Andrzeja, którego bez przesady mogę nazwać liderem liderów. Uczestniczyłem kiedyś w pewnej konferencji ewangelizacyjnej. Miałem swoje stoisko promocyjne jako pracownik Radia Chrześcijanin. Obserwowałem wchodzących ludzi. Była zima. Drzwi co chwila się zamykały i otwierały… rękami pastora Andrzeja, który przy tym uśmiechał się i witał kolejnych gości. Jest znanym mówcą, cenionym autorytetem, a tego wieczoru odegrał rolę pospolitego porządkowego.

Ten gest zaimponował mi i zainspirował, bo widziałem, że była w nim miłość.

 

 

O pokorze słyszałem też nieco inne zdanie: „pokora nie oznacza, że gorzej o sobie myślę, ale że myślę tak, jak myśli o mnie Bóg”. A jak myśli o mnie Tata? Kocha mnie, wie ile we mnie złożył dobrego, z drugiej strony zna moje ograniczenia i pokrętność serca. A mimo to wierzy we mnie, wytycza znaczące cele i szykuje nagrodę. Widzi mnie „gotowego”. Czy jestem dość pokorny, by podzielać tę wizję? Czy znam swoje miejsce w szeregu? Czasem jest ono niższe, a czasem wyższe, niż bym chciał (sic!). W każdym przypadku jestem gotów pokornie (i z gorliwością) to miejsce zająć. Raz wymaga to uniżenia, a innym razem – przyjęcia zaszczytu. Zresztą, w Królestwie Bożym jest to jedno i to samo.

 

 

Jezus mówi: „jeśli kto chce być między wami pierwszy, niech będzie sługą pozostałych”. To są słowa o liderach. Zawsze urzeka mnie, że Jezus nie zganił swoich uczniów za chęć przodowania. Tylko skierował ją na dobre tory. Na drogę służenia, na której każdy młodzik (taki „syn gromu” – jak Jakub i Jan) nabierze sił, doświadczenia, pokory i przeżyje akurat takie kryzysy, jakie są mu potrzebne, by wzrastać i głębiej wrastać w Chrystusa.

 

Byłem takim młodzikiem, gdy kilkanaście lat temu trafiłem do kościelnej służby technicznej. Od kilku lat jestem jej liderem. W tym czasie założyłem też rodzinę i to dla mnie kolejny wymiar przywództwa, fundamentalny. Wreszcie spełniłem marzenie i zacząłem prowadzić grupę domową – nie z jakimś wielkim poczuciem misji; po prostu po to, by mieć wokół siebie bliskich braci i siostry, z którymi będziemy się nawzajem uczyć i zachęcać. Jest to również wyraz przekonania, że służby pomocy to zaledwie mała część (jak u Szczepana), a nie główne powołanie chrystusowego ucznia.

 

A co jest głównym powołaniem? Jesteśmy stworzeni i zbawieni od śmierci do dobrych uczynków. Jan pisze (1J 3): „Przykazanie zaś Jego jest takie, abyśmy wierzyli w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał. Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim (…)”. A te uczynki miłości są elementem uczniostwa, braniem wzoru z Chrystusa i dawaniem własnego wzoru innym ludziom. Nie dość, że sami jesteśmy uczniami Chrystusa, nie dość, że czynimy innych uczniami, to jeszcze uczymy innych, jak czynić uczniami kolejnych. To jest dynamika Królestwa.

 

Patrząc na minione lata, na pewno mógłbym sobie wiele zarzucić; zwłaszcza, niejednokrotnie, brak gorliwości. Ale wzorem Pawła (Flp 3), „zapominając o tym, co za mną, i zdążając do tego, co przede mną”, pytam sam siebie dzisiaj: na ile jestem pokorny, a więc utwierdzony w łasce, czujny, gotowy, posłuszny, pełen gorliwości, by przodować, ścigać się z innymi w usługiwaniu, w uczynkach miłości i uczeniu innych „takiego usposobienia, jakie było w Jezusie”?

Na ile chcę być liderem – na tyle nim będę.

 

 

napisał Jan Ziółkowski, od wielu lat prowadzi audycje w Radio Chrześcijanin, mąż i ojciec, lider służby technicznej oraz małej grupy domowej